Za Julefrokostami w pracy nie przepadam. Są na początku bardzo formalne, a później wszyscy robią się coraz bardziej chwiejni...Lubię imprezy w klubie strzeleckim mojego męża. Jest kameralnie, nie gra muzyka, jest za to duzo rozmów i śmiechu. Początek to oczywiscie róże rodzaje przystawek, od węgorza, łososia, śledzi naturalnie po krewetki w różnych marynatach. Ryb jest zatrzęsienie. Potem lecą różne rodzaje mięs, żeberka , pieczeń wołowa, pasztety. Wszystkiego nie jestem w stanie wymienić. Pije się sznapsy i napitki robione specjalnie na święta. Wszystko w bardzo umiarkowanych ilościach. Wszyscy są objedzeni totalnie, bo nalezy spróbować wszystkiego. Nadchodzi pora na ryż z gorącym sosem wiśniowym i deskę serów. Na koniec pije się też mocniejsze trunki, irish koffee i rozmawia się naprawdę długo. Atmosfera jest bardzo familijna, bo wszyscy znają się jak łyse konie, do klubu należą od lat. I stroje też są bardzo niezobowiązujące.
Żarełko przygotowuje na ochotnika jeden z kolegów męża, wszystkie potrawy mają taki specyficzny domowy smak. Jedzenia są straszne ilości, potem każdy chętny dostaje porcyjkę do domu.