NIKT mnie nie przebije z tym, jaki dzień miałam wczoraj. Nie narzekam,ale posłuchajcie..
Od rana nie maiałam chęci drałować z dzieckiem do przedszkola,ale trzeba, ok. Wróciłam bardzo okrężną drogą, robiąc jakieś zakupy.Zajęłam się domem i nawet nie spostrzegłam, ktora jest godzina. Zamierzałam zjeść obiad, myślałam ,że najdalej może dochodzi 15.. Zerknęłam jednak na zegar.. o matko! 15:30!
Zarzuciłam płaszcz i popędziłam do przedszkola.
I teraz clue opowieści: w szatni zorientowałam się..że nie wzięłam kluczy

( a drzwi oczywiście na zatrzask).
Dochodziła 16, mąż miał wrócić za ponad 3 h.. Co robić?
Mrożno,akurat pierwszy dzień snieg spadł, do tego głodni oboje

Wokoło żadnych znajomych.. O! Wpadłam na genialny pomysł- zrobimy sobie długi spacer, a potem dotrzemy do Bilki, kupię coś na sałatkę,a przy okazji może jakieś ubrania dla dziecka wyszukam, ogrzejemy się i tak czas zleci..A potem ewentualnie siądziemy w bilkowym bistro, odsapnę.
Tak więc po męczącej,długiej trasie, kiedy młody darł się,że chce chociaż banana, przemarznięta w cienkim płaszczyku, dotarlam do sklepu. O, jak fajnie, cieplutko, zrobiłam rekonesans- akurat w bistro mieli promo "jedz,ile chcesz za 49kr" więc zachęcona tym, co mnie czeka(ach, usiądziemy sobie na ciepłe kartofelki z warzywkami) rozebrałam młodego z wielu warstw ubrań, siebie i weszliśmy na halę. Myślałam,że kupię parę drobiazgów i pójdziemy siąść.
Po 5 minutach, akurat gdy dotarliśmy w sam róg hali.. zgasło światło. Zupełnie, ciemnia

Złapałam dziecko za rękę i stoję z koszykiem, nie wiedząc co robić.
Ludzie zdezorientowani, dalej nic się nie dzieje...Ciemno

(świeciły jedynie ozdóbki choinkowe itp.).
Wobec powyższego (cholera, terroryści atakują..?) Dotarłam do wyjścia bez zakupów i czym prędzej ubrałam mlodego i wyekspediowałam nas z powrotem na mróz

Poszłam do pobliskiego Jyska, gdzie spędziłam następną godzinę, oglądając prześcieradła, materace, zasłony,uff..wszystko co się dało...Przy końcu tej gehenny zadzwoniła znajoma (dzięki Ci Danusia

), nieco przyspieszając czas do wyjścia z opresji..
Ufff, wreszcie, po 3,5 godzinach zajechał mój, spózniony na dokładkę, mąż.
Koniec opowieści.
I kto mnie przebije...

!