• archiv

Co Dania ma do dania

 

Basiu, tu jest Dania, nie Polska. Im prędzej to zrozumiesz, tym szybciej poczujesz się szczęśliwa

W więzieniu w Danii runął mur. Rozsypały się 4 tysiące cegieł i powstała dziura wielka jak dom. Więźniowie mogli uciekać nie tylko gęsiego, ale nawet tyralierą. Nie uciekł nikt. 

Bo Dania to raj - ustalili amerykańscy naukowcy. 

Duńczycy pracują mało, zarabiają dużo, a swój kraj i piwo Carlsberg uważają za (prawdopodobnie) najlepsze na świecie. 

Poranek

Jette, Jurgen i ich dzieci mieszkają pod Kopenhagą, w domu z ogródkiem, zamiast płotu mają żywopłot i wielką duńską flagę na maszcie. Nie zasłaniają okien firanami, jednym kluczem otwierają wszystkie drzwi. Kochają swoją królową, świętują Wielki Dzień Modlitwy, choć nigdy się nie modlą, piją wodę z kranu i pływają nago w morzu. 

Ból głowy rozsadza Jurgenowi czaszkę. "Za dużo wczoraj wypiłem, za dużo" - myśli i po cichu zwleka się z łóżka. Gasi pragnienie dwiema szklankami soku, zakłada dres, kamizelkę odblaskową i przypina migające światełko do ramienia. Gwiżdże na psa i wychodzi biegać. 

Poranny chłód z miejsca stawia go na nogi. Biegnie pustymi uliczkami osiedla. "Co roku to samo" - myśli Jurgen, próbując wyrównać oddech. "Haps, haps, nu skal vi ha'snaps" (Co w wolnym tłumaczeniu na polski znaczy: A teraz idziemy na jednego ).

Wczoraj w firmie mieli Julefrokost, czyli świąteczny podobiadek. Zaczęło się niewinnie od grzanego wina z bakaliami (po duńsku glogg). Potem były schnapsy, czyli czysta duńska wódka zwana Akvavit i świąteczne piwo. Kiedy wszyscy mieli już dobrze w czubie, Torben rzucił hasło, żeby ściągali spodnie, to zrobią sobie kopie tyłków. Po kolei siadali gołymi pośladkami na kserokopiarkę, aż szkło nie wytrzymało i trzeba będzie wezwać serwis. 

(Z danych firm serwisowych wynika, że w czasie Julefrokostów rośnie liczba wezwań do zepsutych kserokopiarek. Serwisanci opowiadają, że w podajnikach do papieru znajdują części garderoby, a nawet zużyte podpaski). 

Astrid, świeżo rozwiedziona sekretarka, cały wieczór zalecała się do Olava z działu marketingu kontenerowców, choć wie, że chłop ma żonę i malutkie dziecko. Jurgen słyszał, jak proponowała mu szybki seks w toalecie. 

"Przyganiał kocioł garnkowi" - pomyślał cierpko Jurgen. Swoją drugą żonę Jette poznał na Julefrokoście. Od razu wpadła mu w oko: młoda, zgrabna, samotna. Zostawił dla niej Mette, z którą przeżył 20 lat i ma dwoje dzieci. 

Statystyki pokazują, że w styczniu do duńskich sądów trafia rekordowa liczba wniosków rozwodowych. Dla wielu małżeństw firmowe świętowanie kończy się bólem głowy i rozwodem właśnie. 

Rozwód w Danii to kaszka z mleczkiem. Ściągasz wniosek rozwodowy z internetu, wypełniasz, podpisujesz i wysyłasz do sądu. Po pół roku obowiązkowej separacji jesteś wolnym człowiekiem. (Duńskie słowo "gift" ma dwa znaczenia: małżeństwo i trucizna). 

Wielu rozwodników ponownie staje na ślubnym kobiercu. Biorą śluby kościelne, bo Duński Kościół Narodowy na to pozwala. Honorowe miejsce w pierwszej ławce należy do dzieci z poprzednich związków. 

W czasie Julefrokostów rośnie też liczba wypadków drogowych z udziałem nietrzeźwych kierowców i rowerzystów. Policja apeluje, by w Julefrokost rowery i samochody zostawiać w domu, a korzystać z dodatkowych autobusów, które w weekendy całą noc rozwożą zawianych balowiczów. 

Jurgen nigdy nie ryzykuje jazdy "na podwójnym gazie". Z julefrokostowego pijaństwa zawsze wraca kolejką. Tak było i tym razem. Słabo pamięta, jak dotarł do domu. Rano obudził go potworny kac. Na szczęście jogging przywraca go do życia. 

Gdy o 7.00 wbiega zdyszany do kuchni, Jette i Charlene, ich filipińska au pair, już tam są. 

"Godmorgen" - powiedział Jurgen i pobiegł pod prysznic. Musi się pospieszyć, bo poranne budzenie dzieci to jego obowiązek. 

Trzyletnia Katrine wyskakuje z łóżka po pierwszym buziaku. Ale z 12-letnią Vibeke i 18-letnim Mariusem sprawa jest trudniejsza. Gdy tylko wyjdzie z pokoju, naciągają kołdry na głowę i śpią dalej. 

Vibeke i Marius to jego dzieci z pierwszego małżeństwa z Mette. Rozwiedli się cztery lata temu. Dzieciaki jeden tydzień mieszkają u Mette, a drugi u niego. Aby oszczędzić im dojazdów, kupił dom po sąsiedzku. Urządził dzieciom pokoje, kupił komputery i zabawki. Z Mette chodzą razem na wywiadówki do szkoły, czasem wpadnie, żeby jej nareperować cieknący kran. Jette, obecna żona, przyjaźni się z Mette. Ostatnio oświadczyła, że zaprosiła Mette na świąteczny obiad. Dzieci będą zachwycone. 

(Co czwarte duńskie dziecko, czyli ok. 300 tys. na 1,2 mln wszystkich dzieci w Danii, ma rozwiedzionych rodziców. Bardzo popularne jest dzielenie się opieką nad dziećmi: jeden tydzień u matki, drugi u ojca. Albo: dni powszednie u matki, weekendy u ojca. Większość rozwiedzionych zakłada nowe rodziny. Wtedy w życiu dziecka pojawia się "bonus-mama" lub "bonus-tata", one zaś są nazywane "bonus-dziećmi"). 

Śniadanie

- Czytałeś? - Jette z kubkiem dymiącej kawy w ręku podtyka Jurgenowi pod nos poranną gazetę. "Anne-Mette pokazała Hiszpanom, jak się tańczy rumbę". 

Anne-Mette to duńska Pierwsza Dama, żona premiera Andersa Fogha Rasmussena, która wystąpiła w jesiennej edycji programu "Vild med dans" (odpowiednik naszego "Tańca z gwiazdami"). Z zawodowym tancerzem Thomasem Poulsenem brawurowo odtańczyła i cza-czę, i rumbę. 50-letnia premierowa, matka trójki dzieci, wkrótce także babcia, z zawodu przedszkolanka, dotąd anonimowa, z miejsca podbiła serca rodaków. Wszyscy podziwiali jej mostki, gwiazdy i piruety. Odpadli z partnerem w ćwierćfinale, ale dostali zaproszenie do Barcelony, by na oczach widzów Europy jeszcze raz zatańczyć rumbę. W wywiadach, którym nie było końca, Anne-Mette tłumaczyła, że Francja ma swoją śpiewającą prezydentową, a Dania tańczącą premierową. 

Sęk w tym, że duńska premierowa tak się rozhulała, że ani myśli wrócić do dawnych obowiązków. Partner Anne-Mette sprzedaje ich występy prywatnym firmom. "Terminy występów do świąt są już zabukowane. Co potem? Będziemy tańczyć tak długo, jak długo ludzie będą chcieli nas oglądać" - mówi tancerz. 

- Ciekawe, co na to rodzice przedszkolaków, którymi opiekuje się premierowa - mruknął Jurgen. 

- Nie bądź złośliwy - powiedziała Jette. - Kobieta wyszła z cienia męża. Należało jej się. 

Jurgen dla świętego spokoju nie podjął dyskusji. Osobiście uważa, że to kompletnie niepoważne, aby premierowa tańczyła w programie rozrywkowym zamiast towarzyszyć mężowi w podróży dyplomatycznej do Chin. Premier do Chin nie poleciał, bo kolidowało to z występem żony.

- Przygotuj dzieciom frokost do szkoły - zarządziła Jette i poszła suszyć włosy. (Frokost to po duńsku podobiadek. Zjada się go koło południa). 

Jurgen posłusznie wyjął rubrod, czyli czarny, żytni chleb, posmarował słonym masłem, pasztetem, położył liść sałaty, szynkę, ser żółty i trochę wędzonej rybiej ikry. Opłukał marchewkę, zielony ogórek, z wprawą pokroił warzywa w słupki, dorzucił trochę orzechów, mleko kakaowe w kartoniku i zapakował wszystko do plastikowych pojemników. 

Po jednym dla każdego, z wyjątkiem Charlene. Ich filipińska opiekunka sama przygotowuje swój frokost. Nie smakuje jej duńskie jedzenie. 

Charlene

Katrine marudzi nad chrupkami z mlekiem. Charlene ją pogania, bo dziś nie może się spóźnić na lekcje duńskiego. Ma egzamin, zalicza trzeci z pięciu poziomów. 

Charlene ma czarne myśli: "Obleję. Tego języka nie sposób się nauczyć". 

Duńska gramatyka jest prosta, ale wymowa Np. głoska A. Wymawia się ją na trzy różne sposoby:

- jak normalne A, np. w słowie kaffe;

- jak E, np. w słowie Adam;

- jak EJ, np. w słowie kage (czytaj: keje, czyli ciasto).

Charlene przypomina sobie, jak Irina, jej koleżanka z klasy (Estonka, która wyszła za Duńczyka), wsiadła ostatnio w taksówkę i zamówiła kurs do Hillerod. Wylądowała w Hellerup, bo taksówkarz źle zrozumiał. (To pierwsze wymawia się hilero, to drugie helero. Różnica jest ledwie słyszalna). Albo kylling i killing. Ten pierwszy to kurczak, a drugi to kotek. Jak źle wymówisz u rzeźnika, pomyślą, że jadasz na obiad gotowane kocięta. 

Jednak największe zwątpienie w sens nauki duńskiego dopada Charlene w piekarni. 

- Jeg vil gerne have brod (co znaczy: poproszę chleb) - mówi wyraźnie Charlene. Sprzedawczyni na to: "Co mówisz?". I tak ze trzy razy. 

- Jestem w piekarni, wokół mnie leżą chleby, pokazuję jeden z nich, a ona nie rozumie, co mówię. Głupi by się domyślił - złości się Charlene na samą myśl o chlebowych zakupach. 

Dlatego większość spraw załatwia w języku angielskim. To tutaj - nomen omen - bułka z masłem, bo niemal wszyscy - od kasjerki po hydraulika - mówią swobodnie po angielsku. 

Ale nauka duńskiego ma też swoje dobre strony. Po pierwsze, nic nie kosztuje. Za tysiąc godzin lekcji, podręczniki, zeszyty, słowniki, wyjazdy do muzeów, wyjścia do kina płaci gmina. Inga, nauczycielka Charlene, mówi, że każdy uczeń kosztuje gminę 100 tys. DKK (ok. 53 tys. zł). 

Po drugie, koleżanki. Poznała ich tu mnóstwo z całego świata. Są dziewczyny z Rosji, Estonii, Polski, Łotwy, Izraela, Belgii, ale też Australii, Japonii, Iraku i Libanu. Jedne uciekły przed wojną, inne wyszły za Duńczyków, a jeszcze inne przyjechały tu za mężami. 

Nowi Duńczycy

W Danii żyje pół miliona cudzoziemców. (Mówi się o nich "nowi" w opozycji do "etnicznych" Duńczyków). To ok. 10 proc. społeczeństwa. Najwięcej jest Turków (ok. 60 tys.), Irakijczyków i Niemców (po 28 tys.). Najszybciej jednak przybywa Polaków. Szacuje się, że jest ich tu 21 tys., w sezonie budowlanym nawet dwa razy tyle. 

Katrine

Charlene i Katrine są gotowe do wyjścia. Mała wygląda jak teletubiś: ma jednoczęściowy kombinezon z kapturem w kolorze różowym i gumowce w kwiatki. To obowiązkowy strój duńskiego przedszkolaka - nie trzeba uważać na kałuże, stale poprawiać dzieciom koszulek, które wysunęły się ze spodni i odsłaniają pół pleców. 

- Katrine, tata przygotował ci pyszny frokost. Będzie mu miło, jak się dowie, że wszystko zjadłaś sama, a nie - jak wczoraj - rozdałaś koleżankom - tłumaczy Charlene. 

(Duńskie dzieci nie są uczone, by się dzielić. Wprost przeciwnie: zachęca się je, by same zjadały wszystko, co mama lub tata przygotowali, bo sprawią tym przyjemność rodzicom). 

Katrine drapie się w głowę. Nie z zafrasowania jednak, lecz z powodu wszy. Połowa dzieci w przedszkolu jest zawszona. Jeśli szampon, który Charlene co wieczór wylewa na głowę małej, nie pomoże, trzeba jej będzie obciąć włosy. 

(Wszawica w duńskich przedszkolach i młodszych klasach nie jest skutkiem biedy, lecz zapracowania rodziców, którym brakuje czasu na walkę z pasożytami). 

Za przedszkole solidarnie płacą rodzice i gmina. Im mniej zamożni rodzice, tym więcej dopłaca gmina. Średnie czesne wynosi 2,5 tys. DKK (ok. 1,3 tys. zł) miesięcznie. 

Dzieci dużo czasu spędzają na dworze. Nawet te zakatarzone i kaszlące. Dopiero gdy dziecko ma gorączkę albo staje się apatyczne i płaczliwe, opiekunka dzwoni po któreś z rodziców, by zabrali pociechę do domu.

W grupie Katrine praktycznie nie ma dzieci "nowych Duńczyków", czyli imigrantów. Yasemin, mała Turczynka, to wyjątek. Jest bystra i rezolutna, ale nie bardzo rozumie, co się do niej mówi, nie zna duńskich piosenek i bajek. Jej język to mieszanina duńskiego i tureckiego. 

- Twoja córka nie mówi po duńsku - opiekunki wielokrotnie zwracały matce uwagę. 

- To w jakim języku mówi? - dziwiła się kobieta. 

(Pedagodzy przedszkolni alarmują, że rdzennie duńskie dzieci, które mają azjatyckie opiekunki, "łapią" ich akcent. To dowód, że więcej czasu spędzają z au pair niż z rodzicami). 

Ledwo Katrine znika za drzwiami przedszkola, Charlene rusza pędem do kolejki. Wagoniki są czyste, nowoczesne i wygodne. W niektórych obowiązuje strefa ciszy. Nie wolno rozmawiać, słuchać głośnej muzyki. Któregoś ranka Charlene siedziała w takim przedziale, gdy zadzwoniła jej komórka. Grzebiąc nerwowo w torebce, czuła na sobie spojrzenia wszystkich pasażerów. Uciekła ze wstydu na korytarz. 

Marius

- Dav! (co znaczy: cześć) - krzyczy zza drzwi Marius i wskakuje na rower. Do szkoły - publicznego gimnazjum (odpowiednik polskiego liceum) w Birkerod - ma 2 km i pokonuje ten dystans w 15 minut pod wiatr i 10 minut z wiatrem. 

Jego mama to ma dopiero jazdę! Codziennie dojeżdża do pracy rowerem 10 km w jedną stronę. Uważa, że tak jest zdrowiej dla niej i świata. Rower - mówi - daje jej poczucie wolności i niezależności. 

Marius musi zdać maturę, co nie będzie łatwe. Ostatnio w szkolnym intranecie wpisał lipne usprawiedliwienia, że chorował, wyjeżdżał w sprawach rodzinnych, ale Jakob, wychowawca, nie dał się nabrać na te bajki. Tydzień temu wezwał go na rozmowę. (10 proc. opuszczonych zajęć w szkole oznacza pogadankę z wychowawcą lub dyrektorem i pierwsze ostrzeżenie. Gdy nie ma poprawy, po trzecim ostrzeżeniu uczeń wylatuje ze szkoły). 

- Masz jakiś problem? - zapytał Jakob. 

- Mam spadek formy, nie po drodze mi ze szkołą, wieczorem mam mocne postanowienie, że wstanę rano, a potem Sam wiesz, Jakob, jak jest - Marius postawił na szczerość. 

- Wiem. Też byłem młody. Ale znasz zasady: nie ograniczysz nieobecności, wylecisz ze szkoły - mówi Jakob. 

(W Danii wszyscy - od dziecka po starca - są na ty: uczniowie z nauczycielami, lekarze z pacjentami, nawet premier z wyborcami. Jedyny wyjątek stanowi królowa Małgorzata). 

Nie ma piątku, by Marius nie bawił się na dyskotece, lubi zapalić papierosa. W sobotę odpoczywa po imprezie. Na naukę zostaje niedziela, o ile koledzy nie wyciągną go na mecz. 

(Piwo i papierosy są dozwolone w Danii od 16 lat. Sprzedaje się je legalnie na szkolnych dyskotekach. Palić wolno w wyznaczonych miejscach wokół szkoły. "Na dymku" spotykają się uczniowie i nauczyciele). 

Kaffe Ball to dopiero była impreza. Organizuje się ją co roku, zapraszani są wszyscy uczniowie, ale tylko maturzyści mają przywilej, by podjechać pod szkołę limuzynami. Prawdziwymi amerykańskimi lincolnami! To był widok: dziesiątki białych i czarnych lincolnów, w środku barek ze schłodzonym szampanem, smukłe kieliszki. Szyk. 

Zabawa trwała do rana. Polało się morze szampana i piwa. (W Danii przybywa młodocianych alkoholików. Ośrodki leczące z uzależnień alarmują, że po pomoc przychodzą już nawet 10-12-latki). 

Marius ostro pedałuje i myśli, że za miesiąc skończy 18 lat, a za pół roku będzie po maturze. Chciałby zrobić sobie "gap year", czyli roczną przerwę w nauce, i wyjechać do Indii albo Chin, popracować, zobaczyć kawałek świata, zastanowić się, co chce w życiu robić. Rodzice nie będą protestować. Wielu jego rówieśników tak robi. 

Na parkingu pod szkołą pełno rowerów. Marius próbuje gdzieś wcisnąć własny. Musi się pospieszyć, bo lekcje zaczną się za chwilę, a on musi jeszcze wydrukować esej na historię. (Na szkolnych korytarzach stoi ok. 70 komputerów z dostępem do sieci i drukarek. Każdy uczeń - w liceum Mariusa jest ich 800 - ma prawo wydrukować na koszt szkoły 200 stron rocznie). 

Vibeke

Vibeke łapie swoją śniadaniówkę, cmoka ojca w policzek i już jej nie ma. Do szkoły ma 5 minut rowerem. Jest w szóstej klasie podstawówki (jest 9-letnia, plus nieobowiązkowa dziesiąta klasa). Lubi swoich nauczycieli. Na przykład matematyk - wcale się nie złości, jak zapomnisz odrobić pracę domową. Prosi tylko, żeby odrobić na jutro. Jak i na jutro zapomnisz, zostanie z tobą po lekcjach i odrobicie wspólnie. 

Vibeke nie dostaje ocen. Dwa razy do roku wychowawczyni zaprasza rodziców na spotkanie do szkoły i opowiada im o postępach dzieci. Pierwsze oceny pojawią się dopiero w ósmej klasie. Duńska skala ocen to od -3 do 12. 

Vibeke cieszy się na myśl, że jutro sobota. Zawsze w soboty jeździ konno. (Jazda konna to w Danii narodowy sport. Na olimpiadzie w Pekinie duńska ekipa zdobyła brązowy medal w ujeżdżaniu). 

Jurgen i Jette

- Po drodze z pracy zrobię zakupy, a ty zajmiesz się kolacją dla gości - Jette ustala podział obowiązków. 

"No to jestem ugotowany" - myśli Jurgen. Zaplanował, że odbierze dziś samochód z naprawy. 

Jego volkswagen passat ma rok, silnik diesla i skórzaną tapicerkę. Zapłacił za niego majątek - pół miliona DKK (ok. 265 tys. zł). (Hurtowe ceny aut w Danii są najniższe w Europie. Za to podatki - najwyższe, aż 180 proc. Daniny można uniknąć, rejestrując pojazd na firmę, czyli zakładając żółte tablice. Takiego auta nie można jednak wykorzystywać do celów prywatnych. Policja i służby podatkowe urządzają regularne kontrole. Znajoma księgowa opowiadała Jurgenowi, jak to pewien zamożny Duńczyk wybrał się swoim firmowym land roverem na niedzielną partyjkę golfa. Kontrolerzy spisali pojazd i zażądali zapłaty podatku. Nie tylko od land rovera, ale także od pozostałych aut na żółtych tablicach należących do golfisty. W sumie - bagatela - 2 mln DKK (ok. 1 mln zł). Kontrolerzy tłumaczyli, że mają podejrzenie graniczące z pewnością, iż golfista także pozostałe firmowe auta wykorzystuje do prywatnych celów. 

- Zapłacił? - zapytał zaciekawiony Jurgen. 

- Wywinął się - odpowiedziała z satysfakcją księgowa. - Powiedział, że na golfa wybrał się zawodowo. Zamierzał bowiem kupić to pole golfowe.

Tydzień temu Jurgenowi wyskoczyła na drodze sarna. Skutek: martwa sarna, wgnieciony błotnik i stłuczony reflektor.

(Skrupulatni Duńczycy policzyli, że pod kołami samochodów ginie rocznie w Danii prawie 5 mln zwierząt. Śmiertelna statystyka: płazy - 3 mln, ptaki - 1,1 mln, koty - 70 tys., jeże - 55 tys., zające - 55 tys., sarny i jelenie - 25 tys. Ludzi ginie co roku od 300 do 400). 

Jette stoi gotowa do wyjścia. Pracuje w komunie, czyli w gminie. Zaczyna o 8.00, kończy o 16.00, a w piątki, jak dziś, o 15.00. Dzisiaj ma do załatwienia sprawę Jasnej. 

Jasna i jej mąż Żarko dziewięć lat temu uciekli z Serbii do Danii. Zamieszkali w azylu dla uchodźców. Tam urodziło im się dwoje dzieci. Żarko dostał pracę w domu opieki dla seniorów. 

- Kompetentny, niezawodny w pracy, o miłym, spokojnym usposobieniu. Trudno o ludzi do pracy o takich cechach - mówi pielęgniarka oddziałowa. 

Komuna przyznała im mieszkanie. Dzieci Jasnej i Żarka poszły do duńskiej podstawówki. Dania jest ich ojczyzną, a duński - pierwszym językiem. W Serbii nigdy nie były. 

Trzy lata temu u Jasnej wykryto białaczkę. Lekarze nie obiecywali wiele, ale po chemioterapii choroba cofnęła się. Jasna wróciła do nauki języka duńskiego, zaczęła dorabiać do pensji męża sprzątaniem. 

Ale władze w Kopenhadze zdecydowały, żeby ich wyrzucić. Rodzina musi wyjechać, ponieważ pozwolenie na pobyt w Danii, które dostali w 2005 roku, po wykryciu u Jasnej białaczki, zostało teraz cofnięte. Dlaczego? Bo białaczkę Jasnej udało się zaleczyć. Duńskie ministerstwo ds. integracji ocenia, że dalsze leczenie może się odbywać w Serbii. 

Jette bardzo chce pomóc Jasnej i Żarkowi. Wie, że niełatwo będzie coś wskórać, bo obecna polityka rządu jest taka, by ograniczać napływ cudzoziemców. 

Zakupy

- Vi ses (co znaczy: do zobaczenia) - Jette macha na pożegnanie koleżankom z pracy i pędzi do rzeźnika. Musi kupić ładny kawałek wieprzowiny na pieczeń. Spotyka tam Bodil, sąsiadkę z osiedla. Bodil wraca z przychodni. 

- Mamy nowego lekarza rodzinnego. To Polak. Osłuchał mnie, zrobił szybkie badanie krwi i pobrał cytologię - Bodil gada jak nakręcona. - Wygląda na kompetentnego. A jaki przystojny 

(Wizytę u lekarza zamawia się telefonicznie lub mailowo. Podstawowe badania, np. poziom cukru, morfologię, lekarz robi na miejscu. Wszystkie informacje o stanie zdrowia pacjenta znajdują się w systemie. Ma do nich dostęp każdy lekarz w każdym gabinecie w Danii, wystarczy, że pacjent poda swój duński numer PESEL. Jeśli pacjent nie mówi po duńsku lub angielsku, komuna na swój koszt przyśle tłumacza. Dwie trzecie lekarzy korzysta z tłumaczy przynajmniej raz w tygodniu).

- Mój lekarz to Hindus - mówi Jette. I głośno się zastanawia: - Czy wszyscy duńscy lekarze przenieśli się do prywatnych gabinetów? 

W publicznej służbie zdrowia brakuje kilkuset lekarzy i pielęgniarek. Duńczycy kuszą wysokimi zarobkami polskich medyków, których pracuje tu już kilkudziesięciu. Sprowadzenie jednego Polaka (półroczny intensywny kurs językowy, przeprowadzka, pomoc w załatwieniu formalności) kosztuje rząd duński 1 mln DKK (ok. 530 tys. zł). 

- Miło się rozmawia, ale muszę lecieć, bo zamkną cukiernię - mówi Jette. (Sklepy są czynne do 17.30, w piątki pół godziny dłużej). 

Wieczorne menu będzie się składać z trzech rodzajów śledzi i łososia na liściu sałaty, pieczeni wieprzowej z ziemniakami na słodko i czerwoną kapustą na ciepło, pasztetu na ciepło i mięsnych klopsików. No i z grzańca. 

Jette musi też znaleźć chwilę, by odpisać rodzicom. Wczoraj dostała od nich e-mail. Są w Kambodży. Chyba im się podoba podróż dookoła świata, bo planują ją przedłużyć o kolejne pół roku. Dom w Kokkedal wynajęli polskiej rodzinie. 

- Dobry pomysł z tym wynajmem - myśli Jette. Początkowo rodzice chcieli sprzedać dom, a po powrocie z wakacji przenieść się do domu opieki. Ale zaczął się kryzys i ruch w nieruchomościach zamarł. (Prawie 41 tys. domów jednorodzinnych czeka na nowego właściciela. W ciągu ostatnich dwóch lat ceny spadły o 12 proc.). 

- Swoją drogą ciekawe, skąd ci Polacy mają tyle pieniędzy - zastanawia się Jette. Nigdy nie ośmieliłaby się zadać takiego pytania. Nikomu. Nawet własnej siostrze. Zarobki w Danii to temat tabu. Unika się go jak ognia w pracy i przy rodzinnym obiedzie. Chwalenie się zarobkami psuje atmosferę. Ci, co zarabiają mniej, mogliby się poczuć niedowartościowani, skrzywdzeni, gorsi. Doszłoby do konfliktów. A ludzie nie chcą konfliktów. Chcą się czuć dobrze i bezstresowo. 

Z danych duńskiego instytutu statystycznego z 2006 roku (nowszych nie ma) wynika, że menedżer z najwyższej półki zarabia miesięcznie 161,4 tys. koron duńskich (ok. 85,5 tys. zł), adwokat - 74,8 tys. koron (ok. 40 tys. zł), lekarz - 61,2 tys. koron (32,5 tys. zł), dziennikarz - 34,5 tys. koron (ok. 18 tys. zł), pielęgniarka, taksówkarz i cieśla - po 25 tys. koron (ok. 13 tys. zł), kierowca autobusu - 23 tys. koron (ok. 12 tys. zł), a listonosz - 19,3 tys. koron (ok. 10 tys. zł). 

Wszystkie kwoty przed opodatkowaniem!

Najniższy podatek w Danii to 38 proc., z czego ok. 20 proc. trafia do kasy komuny, czyli odpowiednika naszej gminy, 10 proc. do kasy regionu, czyli odpowiednika naszego województwa, reszta do kasy państwa. Najbogatsi płacą ponad 60 proc. podatku). 

Prawo 24 lat

- Charlene, zaopiekujesz się wieczorem Katrine? Mamy gości, mała będzie nam przeszkadzać - prosi Jette. 

- Dziś piątek, umówiłam się z koleżankami do kina - broni się Charlene. 

- Pójdziesz jutro - Jette nie daje za wygraną. 

Charlene jest niepocieszona. To nie z koleżankami umówiła się na wieczór, lecz z Rasmusem. Rasmus to Duńczyk, spotykają się od czterech miesięcy. Chcieliby się pobrać, ale według duńskiego prawa są za młodzi. 

- Zamieszkamy w Szwecji, a do pracy będziemy dojeżdżać do Kopenhagi - snuje plany Rasmus. - Jak skończymy 24 lata, wrócimy do Danii. 

(Duńskie "prawo 24 lat" obowiązuje od 2001 roku. Przepis mówi, że obywatele duńscy mogą zawierać związki małżeńskie z cudzoziemcami pod warunkiem, że oboje mają ukończone 24 lata. Ma to zapobiec aranżowaniu małżeństw, odwieść Duńczyków arabskiego pochodzenia od wczesnych ożenków i zmusić ich do dłuższej nauki. Tak restrykcyjne prawo imigracyjne nie obowiązuje w Szwecji, w której duńsko-cudzoziemskie małżeństwa szukają schronienia). 

Charlene czytała artykuł o Filipie Balmerze, Duńczyku, który rok temu ożenił się z Tajką. Zanim żona zdążyła się spakować i przylecieć do męża, Filip dostał pismo z urzędu imigracyjnego, że nie może jej sprowadzić, bo jest za młoda. Balmerowie są więc małżeństwem na odległość. 

Kolacja

Pierwsi przyszli Claus i Basia. Są małżeństwem od 21 lat, poznali się w Polsce, na konferencji. Claus był uczestnikiem, a Basia tłumaczem. Szybko wzięli ślub i Basia z radością zamieniła malutkie M w Gdyni na domek pod Kopenhagą. Mają dwie córki, dobrą pracę i plany, żeby na starość przenieść się do Polski (z duńską emeryturą rzecz jasna. Najniższa wynosi 7 tys. DKK, czyli ok. 3,7 tys. zł). W tym celu kupili nawet mieszkanie w Trójmieście, które na razie wynajmują. 

- Zgłosiliśmy ten fakt duńskiemu fiskusowi i zapłaciliśmy podatek, bo baliśmy się, że jakiś "życzliwy" doniesie na nas do SKAT (duński urząd podatkowy) i nie wypłacimy się do końca życia - z nutą sarkazmu w głosie opowiada Basia. 

- Zrobiliśmy to, Basiu, nie dlatego, że baliśmy się donosu, ale dlatego, że każdy obywatel ma obowiązek płacić podatek od dochodów uzyskiwanych z najmu - łagodnie poprawia ją Claus. 

- Tere-fere! Ponad 80 proc. Duńczyków nie ma nic przeciwko pracy na czarno, połowa remontów odbywa się na czarno albo wartość kontraktów jest zaniżana, połowa letnich domów wynajmowana jest na czarno, a jedyne, co powstrzymuje tę drugą, uczciwą połowę, to strach, że ktoś doniesie - Basia nie ustępuje. 

- To nie donosicielstwo, to obywatelska postawa - oburza się Claus. - Dzięki pieniądzom z podatków mamy równe drogi i dobrze działającą służbę zdrowia, drugą pod względem jakości w Europie!

Kłótnia wisiała w powietrzu. Na szczęście zjawili się Lars i Benjawan. Lars ma 50 lat i dwóch dorosłych synów z pierwszego małżeństwa. Rok temu przywiózł z Tajlandii nową żonę. Benjawan zostawiła dla niego męża i dwie córeczki. W zamian za zgodę na rozwód zrzekła się praw do dzieci. Lars obiecał, że jak tylko odłożą trochę pieniędzy, wykupią córki Benjawan od jej eksmałżonka. 

Prędko się na to nie zanosi, bo wszystkie oszczędności Larsa poszły na kaucję za Benjawan. Duńskie prawo imigracyjne nakazuje, by Duńczyk, który chce się ożenić z cudzoziemką, wpłacił za nią do kasy gminy 60 tys. DKK (ok. 32 tys. zł) wadium. Połowę pieniędzy może odzyskać, gdy żona zaliczy kurs duńskiego (ma na to trzy lata), drugą połowę, gdy wytrwają w małżeństwie siedem lat. Dopiero po tym okresie Benjawan może się starać o kartę stałego pobytu. Jeśli rozwiodą się wcześniej, pieniądze przepadną, a rozwódka zostanie niezwłocznie deportowana. 

Na razie o rozwodzie nie ma mowy. 

- Benjawan spodziewa się dziecka - oświadcza radośnie Lars. 

(Statystyczna Dunka rodzi dwoje dzieci. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie, lepsze są tylko Francuzki. Państwo proponuje ulgi w podatkach, dofinansowanie żłobków, przedszkoli, a nawet dopłaca do prywatnych opiekunek. Kobieta ma pod opieką od czterech do sześciorga dzieci w podobnym wieku. Wielkie wózki z kilkoma maluchami w środku to częsty widok na duńskiej ulicy). 

Benjawan liczy, że w opiece nad maleństwem pomoże jej teściowa. Choć słyszała, że w Danii dziadkowie rzadko angażują się w wychowanie wnucząt. 

- Moi teściowie ani dnia nie poświęcili na opiekę nad moimi dziewczynkami - wspomina Basia. - Gdy urządzali przyjęcie, zapraszali nas bez dzieci. Żeby nie przeszkadzały! Płakałam ze złości, ale szłam. 

- Stale ci powtarzam, Basiu: tu jest Dania, nie Polska. Im prędzej to zrozumiesz, tym szybciej poczujesz się szczęśliwa - tłumaczy Claus. 

Plan na jutro 

Jette jest wykończona, ale zadowolona. Jurgen sprząta ze stołu. Na jutro zaplanował porządki w ogrodzie, czyszczenie rynien, a po południu pojedzie z dziewczynkami odwiedzić matkę. Lene ma 80 lat, pięć lat temu sprzedała mieszkanie i przeniosła się do domu opieki. Ma własny pokój z łazienką i malutką kuchnią, całodobową opiekę pielęgniarską i mnóstwo zainteresowań. Dwa razy w tygodniu grywa w brydża. W piątki po pracy Jurgen zabiera ją do siebie i razem z Jette i dziećmi jedzą obiad. W soboty Lene jeździ z koleżankami do teatru, a w niedzielę obowiązkowo zalicza kościół. 

(82 proc. Duńczyków należy do Narodowego Kościoła, ale zaledwie 5 proc. uczestniczy w cotygodniowych nabożeństwach. Brytyjski "Time" napisał, że Dania po Szwecji i Wietnamie należy do najmniej religijnych krajów na świecie. W wigilijnym nabożeństwie bierze udział zaledwie co 25. mieszkaniec Kopenhagi). 

Do ojca Jurgen wybiera się w niedzielę. Stary Niels ma 82 lata, duży dom, sporo pieniędzy na koncie i o dwa lata młodszą narzeczoną. Ani myśli przenieść się do domu opieki jak Lene, jego eksżona. 

Na rowerze już nie jeździ, za to jego nową pasją jest nordic walking, czyli marsz z kijkami. 

- Nabrał takiej wprawy, że trudno za nim nadążyć - mówi z podziwem Vibeke, która raz towarzyszyła Nielsowi na spacerze. 

- Ani mi w głowie umierać - mówi Niels. (W Danii żyje blisko 700 stulatków. Średnia wieku dla kobiet to 80 lat, dla mężczyzn 74). - Gdyby jednak przytrafiło mi się to nieszczęście, macie mnie skremować, a prochy rozsypać w ogródku. Nikt z was nie będzie miał czasu ani ochoty, by odwiedzać mnie na cmentarzu. 

Źródło: Duży Format
Dyskusja na forum 

 

  • Kliknięć: 36924
0
0
0
s2sdefault