Cz3
Szaleństwo przybiera coraz bardziej groteskowe rozmiary. Kiedy w 2008 roku londyński „Times" recenzował nową książkę biblisty Gezy Vermesa pod tytułem The Resurrection, redakcja zdecydowała, że napisze ją muzułmanin, Ziauddin Sardar. Oczywiście autor recenzji napisał, że dowody na zmartwychwstanie są bardzo słabe, co brzmi całkowicie rozsądnie, gdyby nie to, że czytelnicy mogli znać książki tego autora, w których cuda islamu nie wymagają żadnych dowodów.
BBC zamówiło serię o cudach Jezusa u… Rageha Omara, który wcześniej przygotował serię o życiu Mahometa. Nie trzeba chyba pisać, czym te dwie serie telewizyjne się różniły.
Murray pisze o ciągle rosnącej sławie profesora współczesnych studiów islamistycznych z Oxford University, Tariqa Ramadana. Jego najnowsza książka „Posłaniec — sens życia Mahometa" zaczyna się od słów:
W godzinach świtu, kiedy piszę tę książkę, panowała cisza, samotność medytacji i doświadczenie podróży poza czas i przestrzeń, do samego serca, do istoty duchowego dociekania i poszukiwania sensu. Odczucie pełni, a często i łzy; kontemplacji i bezbronności. Potrzebowałem tego.
Jak pisze Murray, jest to niezupełnie ten sam styl co pani Sherry Jones, ale dość podobny. Dodaje również, że żadnemu innemu pracownikowi naukowemu tego słynnego uniwersytetu taki bełkot nie uszedłby na sucho.
Szukając, kto się krytykować islamu nie boi Douglas Murray pokłada nadzieję w ateistach. Istotnie, tu stosunkowo najczęściej spotykamy krytyków odważających się mówić o tym, co wszyscy widzą gołym okiem. Jednak nawet tak bezkompromisowi krytycy religii jak Richard Dawkins w pewnych momentach kładą uszy o sobie. W wywiadzie dla Al Jazeera zapytany o boga Koranu, Dawkins na wszelki wypadek powiedział, że nie wie na ten temat zbyt wiele. Ta osobliwa nagła niewiedza wskazywała, że w tym przypadku działał „instynkt samozachowawczy". Wszyscy wiemy, że czasem otwarta krytyka islamu kończy się nagłym zgonem.
Krytycy islamu, przypomina Murray, nie są krytykami muzułmanów, krytykują religię, krytycy krytyków z przerażenia dowodzą, że jest inaczej.
A gdzie są kościoły? Stoją w tym samym szeregu co politycy i intelektualiści. Ani cerkiew, ani kościół katolicki, ani protestanci nie odważają się upomnieć o coraz bardziej prześladowanych w krajach muzułmańskich chrześcijan. Kiedy Benedykt XVI swego czasu podczas wykładu pozwolił sobie na krytyczną uwagę o islamie, ówczesny kardynał Buenos Aires, a obecny papież Franciszek, wezwał wiernych do sprzeciwu i do krytyki papieża za ten niecny postępek.
Większość muzułmanów to ludzie, którzy chcą po prostu normalnie żyć. Zachód daje przyzwolenie na terroryzowanie nie tylko zachodnich społeczeństw, dajemy również przyzwolenie na terroryzowanie społeczeństw krajów muzułmańskich i społeczności muzułmańskich w krajach zachodnich. Ten nieustający bal islamofobów jest prawdopodobnie główną przyczyną, dla której integracja muzułmańskich imigrantów przebiega z takimi oporami. Możemy mieć szacunek do ludzi, którzy wyznają islam, ale jak się wydaje największy szacunek okazujemy tym, którzy tych ludzi codziennie terroryzują.
Odłożyłem czytnik, bo zabrano mnie na salę operacyjną, gdzie przez blisko godzinę sympatyczny lekarz grzebał mi w sercu. Boga tam nie znalazł, ale i tak nie był zadowolony. włożył jakiś kolejny stent i powiedział, że wiele więcej zrobić się nie da.
Wróciłem na salę chorych i ponownie sięgnąłem po czytnik, żeby tym razem przeczytać coś pisanego z bardziej lewicowych pozycji. Nick Cohen jest wieloletnim publicystą „Observera" i podobnie jak niegdyś Orwell, a potem Hitchens odszedł od lewicy z powodu wierności wobec tych wartości, dla których kiedyś się w niej znalazł. Jego najnowsza książka nosi osobliwy tytuł: „You Can't Read this Book" (Nie możesz czytać tej książki) i, jak pisze Autor, traktuje o cenzurze w czasach wolności.
Bezpośrednio po drugiej wojnie światowej Orwell obwiał się, że rozwój techniki dostarczy totalitarnej władzy możliwości wszechstronnej kontroli nad życiem jednostki. Stało się inaczej, to właśnie technika wybiła zęby cenzurze otwierając drogę do wolności słowa. Jednak mimo Internetu i innych form ucieczki przed cenzurą, ta znalazła sobie nowe formy w postaci autocenzury, środowiskowej tyranii mód intelektualnych, politycznej poprawności i prawnych kruczków.
Podczas gdy w Chinach, na Kubie, w Iranie, Egipcie, czy Rosji z wolnym słowem walczy się tradycyjnymi metodami, ścigając blogerów (czasem również mordując nazbyt odważnych autorów), zamykając dostęp do zachodnich stron internetowych, stosując tradycyjne formy cenzury przy pomocy nowoczesnej techniki, Zachód operuje głównie autocenzurą i postrachem islamofobii.
Podczas gdy religijny fanatyzm XXI wieku prowadzi do masowej dyskryminacji kobiet, wieszania homoseksualistów, oblewania twarzy kwasem solnym dziewczętom, które chcą chodzić do szkoły, kamienowania podejrzanych o cudzołóstwo, chłostania kobiet za niewłaściwy z punktu widzenia religijnych oszołomów ubiór, na Zachodzie, po wynalezieniu straszaka „islamofobii" umiemy na to wszystko zamykać oczy. Również chrześcijanie w czarnych sukniach coraz częściej próbują zamykać nam usta, twierdząc że prześladujemy ich wiarę.
Kiedy na szacownym uniwersytecie mówca występuje w klasycznym stylu szerzącego antysemityzm agitatora z lat trzydziestych i wrzeszczącego, że Żydzi opanowali świat, kłamią na temat Holocaustu i Boga, rządzą mediami i kradną pieniądze, protestujący z pewnością dowiedzą się, że są islamofobami.
Kiedy pojawiają się autorzy tacy jak Ayaan Hirsi Ali — odsłaniający oblicze nowego totalitaryzmu, niechęć do nich przybiera postać obsesji. Ian Buruma wymyślił nawet nowe pojęcie „oświeceniowej fundamentalistki", bo Hirsi Ali pokazywała mechanizm systematycznego ukrywania rzeczywistych działań Bractwa Muzułmańskiego, które przecież powinno być pokazywane jako „umiarkowane".
Nick Cohen wzywa do obrony wolności słowa i do oświeceniowych wartości. Wołanie na puszczy? Obawiam się, że chwilowo tak.
Już po powrocie ze szpitala dowiedziałem się, że Brytyjskie Ministerstwo Prawdy zakazało wjazdu Robertowi Spencerowi oraz Pameli Geller. Spencer, słynny amerykański bloger, libański Arab, chrześcijanin, systematycznie dokumentuje wyczyny muzułmańskich ekstremistów. Nie pamiętam, żeby udowodniono mu kiedykolwiek nierzetelność. Nie chodzi jednak o fakty, a o intencje, a jego niewybaczalną intencją jest pokazywanie tego, co się dzieje z zieloną kurtyną. Jak powiedział rzecznik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Wielkiej Brytanii:
Potępiamy zachowania wszystkich, których zachowania lub poglądy są sprzeczne z naszymi wspólnymi wartościami i nie popieramy ekstremizmu w żadnej formie.
Na czym polega ekstremizm Roberta Spencera i Pameli Geller? Minister spraw Wewnętrznych do Pameli Geller napisał:
Jest Pani współzałożycielką organizacji Stop Islamizacji Ameryki, która jest określana jako anty-muzułmańska i podżegająca do nienawiści.
Według doniesień powiedziała Pani, że „Al-Kaida jest manifestacją pobożnego islamu, jest islamem."
„Jeśli Żydzi zginą, muzułmanie zginą również, ponieważ ich trwanie uzależnione jest od ciągłego dżihadu i ich egzystencja straci poczucie sensu i celu."
W liście do Spencera podaje się następujący cytat jako przykład podżegania do nienawiści:
...islam jest religią i systemem wierzeń, który usprawiedliwia prowadzenie wojny przeciw niewiernym w celu ustanowienia systemu społecznego, który jest całkowicie niekompatybilny ze społeczeństwem zachodnim, ponieważ media i rządy nie chcą dostrzegać źródeł muzułmańskiego terroryzmu pozostają one [dla szerokiej publiczności] nieznane.
Przypominanie w tym miejscu dziesiątków gości brytyjskiego rządu, którzy wielokrotnie publicznie mówili o konieczności zniszczenia demokracji, wojny z niewiernymi, obowiązku naruszania stanowionych praw, kiedy są one w sprzeczności z prawami Allaha, wzywali do zabijania niewiernych, a nawet byli osobiście odpowiedzialni za akty terroru, byłoby zapewne nietaktem.
Pojawia się pytanie, czy muzułmanin może być islamofobem? Kiedy piszę te słowa w Kairze trwają demonstracje przeciwko Bractwu Muzułmańskiemu. Zginęło już co najmniej 16 osób, a ponad 800 zostało rannych. Kilka dni temu egipski satyryk Bassem Youssef pisał:
Mamy prezydenta i partię, którzy złamali wszystkie obietnice, tak że ludzie nie mają innego wyboru, jak wyjść na ulice. Członkowie i zwolennicy Bractwa także wyszli na ulice — bijąc, torturując i przyciskając ich do muru — tak że ich ofiary nie mają innego wyboru jak przeciwstawić się przemocy przemocą i nienawiści nienawiścią.[...]
Niebezpieczna gra, jaką rozgrywa Bractwo od pierwszego dnia — wykorzystując religię dla własnych korzyści — nie tylko osiągnęła efekt przeciwny zamierzonemu dla niego, ale dla szerokiej warstwy ludzi religijnych.
Tłumy nie rozróżniają już między Bractwem a szerszą społecznością religijna. Gniew z powodu złej sytuacji ekonomicznej kieruje się przeciwko brodatym mężczyznom i w pełni zasłoniętym kobietom. To nie zdarzało się nawet w najgorszych dniach rządów Hosniego Mubaraka, kiedy społeczeństwo przeciwstawiało się prześladowaniom rządowym.[...]
To jest naturalny wynik mieszania religii z polityką.[...]
Jeśli degradujesz religię przez używanie jej do zwyciężania w brudnej grze polityki, nie bądź zdziwiony, kiedy degraduje się zachowanie ludzi wobec religii.
Brawo dla pana, panie Prezydencie i brawo dla pana organizacji. Udało wam się zjednoczyć ludzi w nienawiści i rasizmie. Wszyscy staliśmy się faszystami.
Bal islamofobów trwa. Obserwując go ze szpitalnego łóżka zastanawiałem się, kto jest bardziej chory — świat czy ja?