Troche prowokacji
1.Kursy jezyka (nieodplatne) zlikwidowac: chcesz tutaj pracowac, ucz sie jezyka na wlasny koszt. W takich pracach, ktorymi zajmuja sie polacy, rumuni, litwini, znajomosc jezyka tylko w ograniczonym stopniu jest potrzebna. Masz ochote poznac jezyk i poprawic swoje kompetencje w pracy – ucz sie, albo niech pracodawca dofinansuje, jezeli uwaza ze to dla niego korzystne.
2.Nie przydzielac bezplatnie tlumaczy osobom udajacym sie na spotkania w jobcenter, komunne itp. jezeli przebywaja tutaj dluzej niz 18 miesiecy – w ciagu 1½ roku mozna przyswoic sobie dunski na poziomie potrzebnym do wypelnienia kilku blankietow, a jezeli nie – samemu znalezc sobie tlumacza albo zaplacic za tlumacza zamowionego w Tolkekontoret komuny.
3.Nie stawianie sie na ustalone spotkanie w urzedzie i nie poinformowanie urzedu o niemozliwosci przybycia, obciazyc
oplata 500 kr. W wileu wypadkach w spotkaniu ma uczestniczyc 2-3 osoby. Poniesiony na darmo koszt okolo 750 kr./godz.
4.Obowiazkowe czlonkowstwo w A-kasse. Wpierw rejestracja w A-kasse, a potem w Statsforvaltning.
5.Rodzinne dla dzieci mieszkajacych w Polsce, wyplacac wedlug zasady: „rodzinne w stosunku do dochodu”. Na przyklad rodzinne w Danii 16.000 kr. rocznie = 5% przecietnego dochodu w Danii. Taka sama stawke 5% wypalcac z Udbetaling Danmark (nie w Danii na Nemkonto ojca) ale na konto matki w Polsce w stosunku do przecietnego dochodu w Polsce. Rodzina ponosi koszty utrzymania dziecka w Polsce, a nie w Danii. A wiec zakladajac przecietny dochod w Polsce np. 36.000 pln. rocznie – rodzinne 5% = 1.800 pln = 150 pln miesiecznie = okolo 275 dkk.
6.Nie zatrudniac w przedszkolach dodatkowych pracownikow, aby dziecko, nie rozumiejac dunskiego, automatycznie zwracalo sie do tego pracownika i rozmawialo po polsku. A pracownik, oczywiscie robi wszystko, aby jak najwiecej rozmawiac po polsku (= zachowac swoja prace). Calkowity nonsens! Dzieci ucza sie fantastycznie szybko nowego jezyka, a nauka jezyka ojczystego, to sprawa rodzicow, nie mowiac juz jaki, to bedzie jezyk polski, oderwany od polskiej codziennosci. Ostatnio znajomy nauczyciel (dunczyk), powiedzil mi ze nauczyl sie nowego slowa po polsku „goda, goda”. Zapytalem a od kogo? Odpowiedzial, ze zapytal na wywiadowce matke ucznia, czy dziecko rozmawia w domu duzo po polsku, poniewaz nie robi postepow w dunskim. Matka odpowiedzila przez tlumacza: „goda, goda, bo jak inaczej ma ze mna godac”. A potem po 2-3 latach w przedszkolu, kiedy dziecko ma isc do zerowki, okazuje sie, ze niestety „nie goda” na tyle po dunsku, aby moc bezproblemowo uczestniczyc w dunskim programie nauczania = koniecznosc dodatkowej pomocy itp.
To tylko przyklady. Moze ktos ma dodatkowe propozycje? Przeciez nie mozan caly czas dyskutowac, "nam sie nalezy". moze spojrzec onaczej "co nie powinno sie nam nalezec" = o co powinnismy zatroszczyc sie sami.