22 reporterów "Gazety" pojechało podglądać 22 europejskie miasta. Kielce wybrały Aarhus, miasto podobne do nich tylko rozmiarem. Czy możemy równać się do niego? Czy i u nas będzie można kiedyś tak żyć? Czy to możliwe i czy tego chcemy? Do końca tygodnia będziemy się nad tym zastanawiać na łamach "Gazety". Zapraszamy do dyskusji. Liczymy na Wasze spostrzeżenia, opinie, uwagi i pomysły, które mogą ulepszyć nasze miasto. Zapraszamy do dyskusji.- W Danii najpierw sprzątałam, ale szybko zrozumiałam, że to nie dla mnie. Zaczęłam się uczyć na serio języka i szukać lepszej pracy - mówi Anna Buras-Knudsen, która z Kielc przeniosła się do Aarhus.Marcin Sztandera: Jak trafiłaś do Danii?
Anna Buras-Knudsen: Przyjechałam w 2004 roku, gdy miałam za sobą duży zakręt w życiu i chciałam coś zmienić. A tu miałam znajomych, więc jeszcze w Polsce zaczęłam się uczyć duńskiego.
Więc to nie był wyjazd zarobkowy?
- W Polsce miałam pracę i bardziej chodziło mi o zrobienie czegoś ciekawego. W Danii najpierw sprzątałam, ale szybko zrozumiałam, że to nie dla mnie. Zaczęłam się uczyć na serio języka i szukać lepszej pracy. W międzyczasie poznałam przyszłego męża, Duńczyka. Po roku intensywnej nauki opanowałam duński na tyle, że trafiłam do firmy spedycyjnej.
Czy Kielce będą kiedyś wyglądały tak jak Aarhus?
- Jest szansa, że może za 20 lat. Przede wszystkim dlatego, że bardzo wielu głównie młodych kielczan wyjechało za granicę. To dotyczy chyba 70 proc. moich znajomych. Te osoby podpatrują wiele pomysłów za granicą i przywożą je do Polski. To musi wpłynąć na zmianę naszego miasta.
Jak teraz oceniasz Kielce?
- Widać dużo pozytywnych zmian. Chodzi mi przede wszystkim o wygląd miasta. Mam na myśli nie tylko ul. Sienkiewicza. To mnie nie zaskakuje aż tak bardzo, bo jestem tu dosyć często. To znacznie lepiej zauważają moich znajomi, którzy przez kilkanaście lat w Kielcach nie byli. Są zachwyceni zmianami.
A co chciałabyś przenieść z Aarhus do Kielc?
- Uporządkowanie. W Danii wszystko ma swoje miejsce, np. rowery. I nikt mi nie wmówi, że brak stojaków w Kielcach to wynik problemów ekonomicznych. To wynika z naszej mentalności i innego sposobu myślenia. W Polsce brakuje mi też otwartości. Przecież Polak najchętniej robiłby wszystko pod stołem, żeby inni nie widzieli. Wielu Duńczyków nawet nie ma firanek w oknach, ponieważ uważają, że nie mają nic do ukrycia. To kolosalna różnica.
Ale chyba nie wszystko jest takie idealne w Aarhus?
- Mnie najbardziej denerwuje stosunek do cudzoziemców. Duńczycy patrzą na obcokrajowców z góry i okazują to. Poza tym obowiązuje schemat, że jak Polska, to od razu kraj, gdzie pługiem zaprzęgniętym w konie orze się ziemię. Nawet duńska telewizja, robiąc materiał w Polsce, zazwyczaj pokazuje właśnie starszego rolnika, który rozmawia z dziennikarzami przez płot. A przecież polska rzeczywistość wygląda już inaczej.
Wrócisz kiedyś do Kielc?
- Rok temu powiedziałabym, że tak. Ale teraz już tak nie myślę. Nauczyłam się języka i wpasowałam się w to miasto. Język jest szalenie ważny, bo już wiem, że poradzę sobie w każdej sytuacji i Duńczycy inaczej mnie traktują. Powrót do Kielc będzie trudny, bo Aarhus mi odpowiada.
*Anna Buras-Knudsen mieszka w Aarhus od 2004 roku. Jest absolwentką LO im. Słowackiego i UMCS. Mieszkała na osiedlu Na Stoku.
http://miasta.gazeta.pl/kielce/1,47262,4695465.html