Witam,
mam pytanie do osób, które mają w Danii duńskie rodziny,
ewentualnie duńskich znajomych, kolegów,
i generalnie jakiś konkretny staż w Danii i wiedzę o Duńczykach.
Chodzi mi o duńską kulturę i duńskie wartości
- jakie naprawdę są.
Bo mam narastające wątpliwości.
Jakie jest wasze zdanie i doświadczenia na ten temat.
Trochę się rozpiszę:
Mieszkam w Danii dopabuse 3 lata,
17 km na pólnoc od Aalborg, w wiosce Grindsted.
Mam 38 lat, męża Duńczyka i córeczkę 2,5 roku.
Jestem otwarta, komunikatywna et cetera...
Znam b. dobrze angielski, chociaż tutaj to nie ma znaczenia.
Oczywiście skończyłam szkołę duńskiego.
Bardzo poważnie podeszłam do nauki,
bo wiadomo,
że z duńskim człowiek szybciej wchodzi w społeczeństwo.
Mimo tego widzę, że choćbym znała i 5 jezyków,
to i tak nie dotrę do Duńczyków, choćby nie wiem co.
Tu nawet nie chodzi o budowanie bliższych relacji,
do których jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce.
Ale w ogóle.
Nawet duński jakoś nie bardzo mi w tym pomaga.
A przecież życie w Danii uzależnione jest od słynnych "forbindelser".
Pytanie więc - czy coś ze mną jest nie tak,
czy po prostu trafiłam niefortunnie na jakąś część Danii (czyt. Vendsyssel)
gdzie z "obcymi" się po prostu nie gada?
Czy to po prostu taka mentalność wyspowa i już?
Grindsted, gdzie mieszkam,
to wioska średniej klasy społecznej
(wg duńskich norm,
bo wg polskich to po prostu wiocha, jak każda inna).
Nie idzie za Chiny Ludowe pyska do kogo otworzyć.
Zwykłe "Hej" na ulicy to jakiś zaszczyt.
Duńskiego akcentu oczywiście nidgy mieć nie będę
ale to nie powód, by oglądać sie za mną jak za UFO w Fakcie w Vodskov.
Oczywiście, jak już z kimś rozmawiam, bo muszę,
to gadają ze mną, chwalą, że jaki dobry mój duński,
ale rozmowa się szybko ucina i wewnętrznie czuję,
jak bardzo jestem OBCA
a Oni się mnie jakby ...boją?
W Danii to można umrzeć w domu
i nikt przez pół roku tego nie zauważy.
Można gnić w chałupie, rozkładać się,
póki Świadkowie Jechowy przypadkiem nie sforsują drzwi.
Ale wystarczyło, że komuś w Grindsted
jakiś złodziej zapierdzielił PH lampę,
to zaraz cały komitet sąsiedzki zebrał się w szeregi
i ustawili nocne warty.
Czy istnieje zatem jakiś KOD kulturowy,
który pomoże mi przełamać tę duńską skorupę?
Bo minęło mi 3 lata życia tutaj i zyje ciągle jak pustelnik.
Znajomych ze szkoły nie liczę, bo się rozpierzchli.
Znajomi mojego męża są znajomymi mojego męża
ale nie moimi (dziwne rozgraniczenie...)
W pierwszych dniach pobytu w Danii, kiedy nie znałam języka,
byłam na przyjęciu znajomych męża
i posadzono mnie obok Malezjanki, która znała angielski.
Myślałam, że to dlatego, że Duńczycy nie znają angielskiego (akurat...),
I przez 8 godzin siedziałam z Malezjanką,
żaden Duńczyk nie podszedł, nie zagadał, nie zapytał,
kto TY, skąd Ty. Ciekawości świata zero.
Efekt?
O Malezji wiem dzisiaj wszystko.
O Duńczykach - niewiele...
Po urodzeniu dziecka
chodziłam na tzw. mødregruppe
(matki spotykaja się raz w tygodniu na klachy).
Dunki zajęły sie sobą,
a ja jakbym była powietrzem.
Próbowałam jakoś wskoczyć w rozmowę,
póki co po angielsku,
bo język znałam na poziomie bardzo podstawowym wówczas.
Ignorancja totalna.
Ale wytrzymałam, łaziłam 6 miesięcy.
Ukrainka z Uggerhalne zrezygnowała po jednym razie,
bo jak stwierdziła,
jaki sens siedzieć i być traktowanym jak powietrze.
Rodzina mojego męża w ogóle nie utrzymuje ze sobą stosunków.
Ani dalsza rodzina, kuzyni itp.
Pytałam teściów wielkorotnie, dlaczego nas nie odwiedzają,
chociaż na kawę, już nie wspomnę, by wnuczkę odwiedzili (!),
wszak mieszkają 20 km od nas (szmat drogi jak widać).
No to teściowa mi za każdym razem odpowiadała
że:
- w Danii Rodzina nie ma znaczenia.
Jeżeli czuję się sama, powinnam znaleźć własnych duńskich znajomych
(co jest łatwe jak barszcz...?)
No to po co się człowiek żeni, zakłada tę rodzinę, skoro znajomi są ważniejsi...?
Bez odpowiedzi.
Według teścia,
wartością nadrzędną wszystkiego w Danii są pieniądze.
Pieniądze na 1. miejscu.
Człowiek tyle jest wart, ile ma pieniędzy w portfelu.
I tu do mnie przytyk, ze ja żyję z pieniędzy męża.
Zaczęły się inne przytyki,
że mój polski może zniekształcić duński naszej 2,5 letniej córki,
że moja religia katolicka może mieć zły wpływ na dziecko itp.
że jak to być może, że ja nie znam nazwizk tych wszystkich duńskich artystów
z Kildeparken w Aalborg, to jakiej ja muzyki słucham...?
Więc pytam się, bo
trafiłam tu na forum na wypowiedź kogoś z długoletnim stażem w Danii,
gdzie osoba tłumaczy, że Polacy po prostu nie rozumieją Duńczyków,
nie znają i nie doceniają duńskiej kultury.
Stąd żale, zgrzyty, nieporozumienia,
wina oczywiście po stronie polskiej.
Jak mam więc to rozumieć??
Teściowie od samego początku mojego pobytu w Danii,
kiedy jeszcze języka nie znałam,
mówili do mnie wyłącznie po duńsku, chociaż sami angielski znają.
Musiałam się więc kontaktować z nimi poprzez męża.
Identycznie się zachowywali podczas wakacji w Polsce w Krakowie,
skąd pochodzę.
Moi rodzice duńskiego nie znają oczywiście,
ale znają angielski na tyle, że żaden problem się dogadać.
Niestety teściowie rozmawiali wyłącznie po duńsku,
w związku z czym, musiałam z mężem wszystko tłumaczyć moim rodzicom na polski.
Na dłuższą metę było to tak uciążliwe
że powstała z tego sterta nieporozumień,
co "zablokowało" obie strony.
Gościliśmy teściów czym chata bogata.
Nie, żeby oczekiwać od nich tego samego,
ale żeby pokazać Duńczykom, że Polska to nie dziadownia,
bo ich wyobrażenia o Polsce zatrzymały się na Wałęsie.
Pokazaliśmy im okolice,
nawet menu dostosowaliśmy do ich duńskich gustów,
bo się polskiego żarła teść nie czepił.
Więc piekłam im te cholerne frykadelki.
Wizyta minęła i jedyne co usłyszałam to to,
że: "ach, Kraków męczący jest,
na jednej ulicy macie tyle Muzeów, co my w całej Danii".
Wróciliśmy do Danii
pożegnali na lotnisku w Aalborg,
każdy w swoją stronę i tyle ich widziałam...
No to zaczęłam sie pytać męża, on sam był zdumiony.
Miarka sie przebrała, kiedy dostaliśmy zaproszenie na ślub siostry mojego męża.
Wtedy teściowa zasugerowała między wierszami, że
lepiej jeśli zostanę w domu,
bo ślub w Kopenhadze wymaga strojów galowych
a mnie na taki nie stać.
Męża to tak rozsierdziło, że wybuchła straszna awantura
i zerwał z rodzicami stosunki.
Ale mam pytanie - jak ja mam się do cholery integrować???
Bo mi Duńczycy zarzucają, że widocznie nigdzie nie bywam,
nie wchodzę w środkowiska.
Jak mam wejść, jak się mnie oddziela!???!
Jak mam bywać, jak nie idzie zdobyć znajomych!!???!
Siostra męża na moje pytanie odpisała mi,
że tacy są Duńczycy w Pólnocnej Jutlandii.
Hermetyczni i nie lubią "obcych"
a szczególnie tych z Europy Wschodniej.
Accept it or leave it.
Więc mam wielką ochotę by tę Danię "leave".
Chyba, ze mam jakiegoś pecha, że trafiłam tu, gdzie trafiłam,
na ludzi tępych, że jestem totalnie sama jak palec?
Martwię się, jak ja tu córkę wychowam,
żeby mi nie wyrosła na kulturową ignorantkę
i nie dostała tego mentalnego platfusa.
Dania nie wmówi mi,
że rodzina nie ma znaczenia,
że tylko pieniądz sie liczy,
i że to jest właśnie wyższość kultury duńskiej nad polską.
Tego nawet Amerykanie nie kupują.
proszę o odpowiedź tych, którzy tu siedza dłuższy czas,
mają kontakt z Duńczykami, bliższy niż "Hej" na ulicy i "szef w pracy".
Jakie macie doswiadczenia, własne obserwacje, zdanie.
dziękuję