poloniainfo.dk

Największy portal polonijny w Danii.
 

Aktualności:



Autor Wątek: Norweski przekręt na polskich pracownikach  (Przeczytany 7298 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline MargaretMitchell

  • Doświadczony
  • *
  • Podziękowania
  • -Dane: 0
  • -Otrzymane: 2
  • Wiadomości: 500
  • Reputacja: +5/-1
Norweski przekręt na polskich pracownikach
« dnia: 23 Cze 2008, 13:49:53 »
O pracę w Norwegii nietrudno. Ale jeszcze łatwiej o kogoś, kto zechce wykorzystać niewiedzę pracownika.



Za pośrednictwem komunikatora Skype ktoś prosi o kontakt. Sprawdzam dane użytkownika. Dwudziestokilkuletni mężczyzna z Polski. Zarejestrował się jako "Kamil i Magda". Pewnie ma młodą żonę, może dziecko. Coś go zapewne czyni zdesperowanym.
- Mieszkasz w Norwegii? - pyta.
- Tak.
- W niedzielę jadę tam do pracy. Ile kosztuje życie? Znajomy załatwił, daje 70 koron na godzinę i spanie. Jak zarobię 3600 koron na miesiąc, to zostanie mi coś po kupieniu jedzenia?
- 70 koron? To niezgodne z prawem. Minimalne stawki zarobków w Norwegii są o wiele wyższe. Jeśli ktoś ci tyle chce płacić, nie zarejestruje cię, bo taka umowa nie przejdzie przez żaden urząd.
- Polak oferuje pracę. Na czarno na razie. Nic nie poprawię, jadę, może potem da więcej.

- Zrozum, on ci nie wypłaci nigdy nadgodzin, nie będziesz miał należnych dodatków, przewidzianych prawnie pieniędzy na święta czy wakacje. Potem nie da więcej, tylko jeszcze mniej, bo już będzie wiedział, że może cię bezkarnie wykorzystać.
- 3600 koron starczy na jedzenie?
- Czemu chcesz jechać i pozwolić komuś chować do kieszeni połowę należnych ci pieniędzy?
- Nie rozumiesz mnie. Ja się pytam, jak drogie życie jest w Norwegii.
- Właśnie, nie rozumiem cię.

Chłopaki "od Haralda"

Piotr Wilczyński, który był pracownikiem norweskiej firmy Harald Langemyhr AS, ma teraz wiele czasu na myślenie. W rodzinnym mieście wciąż czeka na rozstrzygnięcia w swojej sprawie, świadectwo pracy, zaległe pieniądze. Fundusze topnieją, on jest gotowy do pracy, a tu... cisza po burzy. Kiedy czasami myślę o tych ludziach, to żałuję, że tak im się dałem oszukać – przyznaje. Wtedy, w Norwegii, ludzie się bali otwarcie protestować. Nie znaliśmy się, nie wiedzieliśmy komu ufać, nowi pracownicy przychodzili i odchodzili. Kolega zapytał szefa, ile zarobimy za nadgodziny. Usłyszał, że gówno go to obchodzi. Szkoda, że mnie przy tym nie było, bo bym mu odpowiedział. Gdy już wiedzieliśmy, jak nas robią na szaro, zaczęliśmy zbierać dowody, założyliśmy stowarzyszenie pracowników. Potem wybuchła afera.

O "Polakach od Haralda" mówiła cała Norwegia. W głównym wydaniu wiadomości pokazano kontrolę inspekcji pracy w firmie Harald Langemyhr AS. Klitki w barakach, w których spali polscy pracownicy, płacąc za łóżko prawie tyle, co w dobrym hotelu i wystraszone miny Polaków, jakby bali się, że to ich przyłapano na czymś niewłaściwym.

Piotr Wilczyński wspomina, iż nie byli gotowi na tę medialną burzę, nie wiedzieli nawet, co o nich piszą, bo nikt nie znał dobrze języka. Po wybuchu skandalu Norwegowie wstydzili się za swoich, Polacy za swoich. Przez prasę norweską przetoczyła się dyskusja, jak to możliwe, by w cywilizowanym państwie, firma realizująca publiczne kontrakty praktykowała współczesny rodzaj niewolnictwa. Na polonijnych forach dyskusyjnych posypały się głosy, że powinniśmy się bardziej szanować, bo godząc się na nieludzkie warunki pracy, wystawiamy złe świadectwo wszystkim Polakom.

"Chłopakom od Haralda" zaoferowano pomoc. Władze lokalne zapewniały, że będą mieli zagwarantowany powrót do pracy w Norwegii, dostaną opiekę prawną, winni zostaną ukarani, a pieniądze za nadgodziny wypłacone wraz z wyrównaniem głodowych stawek. Wysłano ich do domów w Polsce. Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Ci, którzy chcą wrócić do Norwegii, wysyłają maile z pytaniami, dzwonią, upominają się o swoje prawa w przydzielonej do ich sprawy firmie prawniczej, norweskiej inspekcji pracy, u urzędników z Oslo. Napotykają głównie ciszę.

Przepraszam, szef siedzi w areszcie


Piszę list do pracownicy firmy Harald Langemyhr AS z pytaniem o dalsze losy polskich pracowników. Nie wydano im potrzebnych dokumentów, dzięki którym mogliby się strać o nową pracę w Norwegii, niektórym nie wypłacono jeszcze należnych pieniędzy. Piotr Wilczyński ma w ręku następujący dokument wystawiony przez pracodawcę: "Potwierdzamy, że zostaje Pan wysłany do domu dnia 07.03.08 za wypracowane nadgodziny. Ponieważ nie otrzymaliśmy wszystkich list czasu pracy, o dacie powrotu poinformujemy w późniejszym terminie, po rozliczeniu wszystkich godzin."

Piotra odesłano do domu jakoby rozliczając mu w ten sposób nadgodziny, których w każdym tygodniu miał blisko o 30 za dużo niż pozwalają przepisy. Potem dostał zawiadomienie, że ponieważ firma straciła zlecenia (umowy rozwiązano po wybuchu afery), zostaje "czasowo zawieszony w pracy".

Sylwia Cholewicka - pracownica Haralda Langemyhra - której podpis widniał na wszystkich dokumentach wydanych Wilczyńskiemu, odpisuje, że nie jest upoważniona do kontaktów z prasą i podaje kontakt do kogoś innego. Odpowiedź od kolejnej wskazanej osoby nigdy nie nadeszła. Firma ma na głowie inne kłopoty niż polskie media – w kilka tygodni po wyjściu na jaw sprawy związanej z polskimi pracownikami, Haralda Lenghemyra oraz jego czterech współpracowników aresztowano w związku z podejrzeniami o gigantyczne nadużycia finansowe.

Wilczyński, w liście do firmy prawniczej z Oslo, która zajmuje się sprawą, pisze: "Co z nami po aresztowaniu Haralda? Formalnie jesteśmy wciąż jego pracownikami. Kto będzie nam teraz przelewał wypłaty? Mamy rodziny i zobowiązania wobec banków, niejeden z nas jest jedynym żywicielem rodziny. Co z naszym ubezpieczeniem? Obiecywano nam powrót do pracy - kiedy to nastąpi?" W odpowiedzi czyta: "Mogę potwierdzić, że niektórzy z kabusewnictwa firmy zostali aresztowani. Ale na wolności jest pan Winge, wiec proszę się z nim skontaktować. Jeżeli nie będzie żadnej możliwości kontaktu, to mam jedynie adres adwokata p. H. Langemyhr, może on będzie mógł odpowiedzieć na pytanie, co dalej lub z kim należy rozmawiać."

"Pani mąż się zabawiał"

Adam Makarczyk, stolarz, był razem z Piotrem w Norwegii. Zrekrutowano go na spotkaniu w warszawskim Novotelu. Wśród rekrutujących był bezpośredni przedstawiciel Haralda. Dopabuse, gdy niezgodne z prawem działania firmy wyszły na jaw, dziennikarze zwrócili uwagę, że do pracy przyjmowano głównie ludzi nie mówiących po angielsku ani norwesku. Obiecywano zatrudnienie zgodnie z przepisami, kurs językowy, możliwość stałej pracy. Ten sam człowiek, który szukał pracowników na spotkaniu w Novotelu, był potem według Adama jednym z inicjatorów anonimowego telefonu do jego żony. Ktoś do niej dzwonił z zastrzeżonego numeru, by powiedzieć, że Adam w Norwegii chadza na imprezy, pije i zabawia się z kobietami.

Przedstawiciele tej firmy w genialny sposób manipulowali ludźmi, nastawiali ich przeciwko sobie, żeby razem nie byli silni. Kiedy stworzyliśmy stowarzyszenie i zaczęliśmy zbierać dowody, bardzo chcieli się dowiedzieć, kto był inicjatorem akcji. U mojej żony rozdzwonił się telefon. Na szczęście zna mnie, wiedziała, że to tylko pomówienia. Mnie to ostatecznie przekonało, że znalazłem się w chorym środowisku, ale część chłopaków po podobnych szykanach zamilkła – opowiada.

Adam postanowił, że sam się z pracy nie zwolni, tak jak wielu pokrzywdzonych. Odmówił też przyjęcia wypowiedzenia w języku norweskim, bo nie wiedziałby, co podpisuje. Do dziś nie otrzymał wypowiedzenia po polsku, jedynie świadectwo pracy.

Nie czuje satysfakcji z aresztowania Haralda Langemyhra. Dla niego sprawa zakończy się dopabuse wtedy, gdy firma prześle na piśmie pełny wykaz rozliczeń dla wszystkich pracowników, z wyszczególnieniem kto i za co dostaje. Część "chłopaków od Haralda" otrzymała jakieś pieniądze, ale żaden nie wie, za co dokładnie i ile mu się jeszcze należy. Mam żal do siebie, że długo pozwalałem na taki rozwój sytuacji – mówi. Potem jednak postanowiliśmy z kolegą ujawnić prawdę i wytrwać do końca. Powiadomić odpowiednie instytucje i nagłośnić sprawę, żeby ostrzec innych.

18 czerwca 2008 roku kilku "chłopaków od Haralda" dostało mailem prośbę od policji z Oslo o stawienie się na przesłuchanie. Większość odpowiedziała, że chętnie to zrobi, jeśli zgodnie z obietnicami będzie mogła legalnie wrócić do pracy w Norwegii. Kilku z nich było niedawno na spotkaniu z agencją pracy oferującą wyjazdy do pracy w Skandynawii. Chcą znów spróbować. Wiedzą już, czego unikać.

Gęby mu przecież nie obiję


Waldkowi (imię zmienione na życzenie bohatera) radzili, żeby zebrał kilku kolegów i pojechał postraszyć kobietę szefa. Podobno nawet najwięksi krętacze boją się bardziej żon niż policji. Tylko się żachnął na takie pomysły. Jak miałby wrócić po czymś takim do własnej rodziny i przyznać, że odzyskał ich pieniądze, strasząc niewinną kobietę?

Dla niego nie ma nic ważniejszego od rodziny. Kiedy w 2006 roku urodziło się dziecko, wraz z żoną ledwo wiązali koniec z końcem. Kuzyn załatwił pracę w Norwegii. Waldek, zgodnie z wymogiem, założył firmę i pojechał. Wstyd się przyznać, w samolocie płakał ukradkiem, bo nie mógł znieść myśli, jak sobie żona z synkiem sama poradzi. Nieraz, gdy nikt nie widział, płakał w nocy z tęsknoty za nimi. Facetowi wstyd płakać, ale kochać i tęsknić to żadna ujma.

Na miejscu pomagał mu Martin. Obiecano wypłacać nadgodziny, więc nie tracił czasu i harował po 13 godzin dziennie. Już po dwóch miesiącach okazało się, że pieniądze owszem, spływają na konto, ale tylko za przepisowe 8 godzin dziennie. Martin uspokoił Waldka, że tak trzeba, bo norweskie przepisy zabraniają pracować za dużo, ale wszystko zostanie później uregulowane. Po blisko pół roku Waldek poleciał na urlop do Polski. Snuł plany o założeniu własnej firmy stolarskiej, na maszyny trzeba by odłożyć około 80 tys. złotych. Tylko żona ostrzegała, że sprawa z niepłaceniem nadgodzin nie wygląda dobrze, może lepiej do Norwegii nie wracać? Lepiej żyć w Polsce skromnie, ale razem i godnie.

Wrócił. Powiedziano mu, że w firmie była kontrola, jego nadgodziny były kłopotem, więc sporządzono w jego imieniu umowy poświadczające, że pracował tylko 8 godzin dziennie. Szef je za niego podpisał. Dodatkowo obniżono jego wypłatę, mówiąc, że przyznano mu inną klasą podatkową, więc firma musi za niego płacić więcej. Jakie podatki? – dziwił się. Przecież jako właściciel polskiej firmy płaci podatki w Polsce.

Zaczął czytać w internecie przepisy, porady internautów. Zrozumiałem wtedy, ile jeszcze nie wiem i jaki byłem naiwny, że dałem się skusić na tę pracę – wspomina. Zorientowałem się, że nie dano mi na przykład karty podatkowej, a to furtka do kolejnych nadużyć.

Szef tłumaczył, że podczas kontroli zapłacił za Waldka wysoką karę i ma prawo odliczać mu to z pensji, a kartę podatkową sam za niego wypełnił, podpisał i podobno wysłał, gdzie trzeba. Waldek wściekły poszedł na rozmowę z Martinem, który miał być przecież jego tłumaczem i przewodnikiem po norweskiej rzeczywistości. Nie można było jednak na niego nakrzyczeć, bo chorował na epilepsję, i podobno ze stresu mógł dostać ataku.

Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. Za rok 2007 Waldek otrzymał dokumenty podatkowe do rozliczenia, w którym szef oprócz regularnych zarobków wpisał pieniądze za nadgodziny, feriepenger (przewidzianą prawnie dodatkową wypłatę) oraz dodatek mieszkaniowy. W rzeczywistości Waldek nie dostał nigdy ani korony z tych pieniędzy, a teraz miał zapłacić za nie podatek! Przez kilka miesięcy chodził od urzędu do urzędu, żeby wyjaśniać sprawę. W urzędzie skarbowym, inspekcji pracy i innych instytucjach tylko kserowano jego dokumenty, ale nikt nie mógł realnie pomóc, bowiem na papierze wszystko wydawało się w porządku.

Waldek ma teraz ciężką pracę do wykonania. Jak wybaczyć samemu sobie? Czuje, że to jego wina, bo nie reagował na pierwsze nieprawidłowości, za późno poznał przepisy, założył, że ktoś potraktuje go uczciwie, tak jak i on traktuje innych. Za ciężką pracę ma nagrodę w postaci pasma upokorzeń, gdy ze słownikiem w ręku chodzi po urzędach domagając się sprawiedliwości.

Wie, że jest wielu uczciwych ludzi, szuka innej pracy. Złożył CV w 13 norweskich firmach. Nie ma odzewu. Szef odgrażał się, że jeśli Waldek gdzieś poskarży się, on mu zrobi taką opinię, że już w całej Norwegii pracy nie dostanie. Czy możliwe, że spełnił tę groźbę? Waldek nie wie.

Co pracownik wiedzieć powinien


Każdy, kto nie zna języka oraz przepisów dotyczących zatrudnienia w danym kraju, jest idealnym celem dla tych, którzy lubią czerpać nielegalne zyski z cudzej pracy. Tych nie brakuje w żadnym kraju. Aleksanda F. Eriksen z firmy Polish Connection zajmującej się doradztwem Polakom w Norwegii radzi, jak zabezpieczyć się przed działaniem oszustów:

Pracobiorca musi przed przystąpieniem do pracy otrzymać ofertę pracy (ansettelsesbevis) oraz umowę o pracę (arbeidsavtale). Od 1 stycznia 2008 można podjąć pracę w oczekiwaniu na pozostałe dwa dokumenty - pozwolenie na prace (oppholdstillatelse) oraz wydaną na jego podstawie kartę podatkową (skattekort).

Umowa o pracę powinna zawierać następujące informacje: dane pracodawcy i pracobiorcy, miejsce pracy, nazwę stanowiska i rodzaj pracy, daty zatrudnienia (od-do jeśli zatrudnienie jest ograniczone czasowo),tygodniowy / dzienny czas pracy, przerwy w pracy, okres próbny, okres wypowiedzenia w i po okresie próbnym, pensję brutto (godzinową, miesięczną lub roczną), informację o wakacyjnym (ferienger) oraz stawce za nadgodziny (overtid).

Umowa musi być podpisana przez obie strony. Ważne jest, by nie zawierać z pracodawcą żadnych dodatkowych ustnych umów na temat czasu pracy czy nadgodzin. Informacja typu "będzie pan pracował 60 godzin tygodniowo, ale wykażemy tylko 40 godzin do urzędu skarbowego" świadczy o nieuczciwych zamiarach pracodawcy. Nie można także zgadzać sie, by wypłata była przekazywana gotówką, bez żadnego dokumentu czy pokwitowania. Pracodawca nie może odciągać z pensji pieniędzy za mieszkanie, czy inne świadczenia bez uprzednie pisemnej zgody pracownika.

Kluczowa sprawa to wymagać od pracodawcy, by co miesiąc dał nam odcinek pensji (lønnslipp), na którym musi być zawarta informacja o pensji brutto, netto, odciągniętym podatku, ilości przepracowanych godzin czy podstawy do naliczenia wakacyjnego. Bez tego dokumentu żaden szanujący sie pracownik w Norwegii nie powinien kontynuować pracy. W innym wypadku ryzykuje, że z powodu zaniedbania urząd podatkowy każe mu spłacić podatek, który powinien być odciągnięty przez pracodawcę.

Jeśli mamy problemy z pracodawcą typu: za mała stawka za zwykłe godziny, nadgodziny lub pracę w dni wolne, złe warunki mieszkaniowe w lokalu służbowym czy nieodpowiednie warunki pracy (np. nieprzestrzeganie przepisów BHP), można sie zwrócić do norweskiej Inspekcji Pracy (Arbeidstilsynet). Jeśli jednak pracodawca zalega z wypłatami, nie płaci wakacyjnego, pozostaje jedynie droga sądowa (sąd polubowny - Forliksrådet).

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Offline vera

  • Zasłużony
  • *
  • Podziękowania
  • -Dane: 0
  • -Otrzymane: 0
  • Wiadomości: 2006
  • Reputacja: +1/-1
  • Płeć: Mężczyzna
Odp: Norweski przekręt na polskich pracownikach
« Odpowiedź #1 dnia: 23 Cze 2008, 14:11:02 »
w Danii niektóre przypadki też występują i były pokazywane w duńskiej telewizji.

poloniainfo.dk

Odp: Norweski przekręt na polskich pracownikach
« Odpowiedź #1 dnia: 23 Cze 2008, 14:11:02 »

 

samochód na Polskich numerach

Zaczęty przez zuzaDział Podatki

Odpowiedzi: 106
Wyświetleń: 83636
Ostatnia wiadomość 23 Maj 2011, 21:43:32
wysłana przez charly
Czerwony MALUSZEK 126 p na polskich blachach w Aarhus

Zaczęty przez Ania i JustynaDział Århus, Aalborg ...

Odpowiedzi: 19
Wyświetleń: 28964
Ostatnia wiadomość 09 Sie 2013, 18:50:16
wysłana przez piotr1
Pożyczony samochód na polskich blachach.

Zaczęty przez nilaDział Hydepark

Odpowiedzi: 16
Wyświetleń: 31113
Ostatnia wiadomość 10 Mar 2010, 14:05:29
wysłana przez zozolek
Opodatkowanie polskich oszczędności

Zaczęty przez liliaDział Podatki

Odpowiedzi: 18
Wyświetleń: 28196
Ostatnia wiadomość 24 Cze 2010, 07:45:51
wysłana przez neletop
o polskich dzieciach deportowanych do Rosji

Zaczęty przez neletopDział Kultura

Odpowiedzi: 0
Wyświetleń: 10900
Ostatnia wiadomość 13 Lut 2010, 15:28:30
wysłana przez neletop