Wbrew pozorom, obecnosc dunskich badz skandynawskich produktow w Danii niewiele ma wspolnego z patriotyzmem.
Dunskie prawo reguluje wiele kwestii produkcyjnych, a supermarkety i sektor publiczny dbaja o to by wymagania te spelniac.
Dla przykladu kosmetyki dla dzieci nie moga zawierac parabenow, zabawki ftalatow. Odziez dla dzieci nie moze miec luzno zamocowanych sznurkow (na przyklad spodnie w talii czy kaptury), nie moze byc farbowana za pomoca szkoliwych barwnikow itp.
W Polsce marke Økotex traktuje sie jak "swir" natchnietych ekologow, tu w Danii przecietny rodzic kupuje odziez dla dzieci z tym znakiem. Zwraca sie tez uwage na to czy produkt byl wyprodukowany bez wyzysku ludzi, a wiele produktowch (zwlaszcza higienicznych) posiada dodatkowo np. znak labedzia, kwiatka, ktore gwarantuja, ze produkt zostal wyprodukowany bez szkody dla srodowiska.
Dunski konsument jest edukowany proekologicznie od dziecka, wiec wie czego szukac.
Kupcy w sieciach handlowych stawiaja dostawac wysokie wymagania, ktorych spelnienie dla firm spoza Danii jest czesto trudne.
DO tego wszystkiego dochodzi kwestia dystrybucyjna, jako ze kierunek Dania, trudno nazwac tranzytowym, a by sie dostac na Zelandie trzeba zaplacic za prom lub most, co powoduje, ze nierzadko cena przestaje byc konkurencyjna.
Pisac mona by jeszcze wiele. Lecz krotko ujmujac: wyedukowany klient, wysokorozwinieta gospodarka, wyedukowany kupiec, maja duzy wplyw na to co znajdujemy w sklepach.
Osobiscie, kupuje tylko dunskie rzeczy, ktore gwarantuja mi, ze predzej mi sie znudza (tudziez dzieko wyrosnie) niz sie zniszcza, a gdy przypadkowo czerwone rajstopki wpadna do balii z bialymi pieluszkami, to pieluszki pozostana biale.
Jezeli chodzi o zywnosc, to przy mojej czestotliwosci bywania w Polsce, dawno umarlabym z glodu. Jakkolwiek, jezeli juz jestem, to jem z przyjemnoscia, a co sie da ciagne ze soba do Danii.